Oto moje podsumowanie.
Obóz działał, jego idea się sprawdziła. Udało się zaprosić otwartych na
nowe doświadczenia artystów (plus kilku teoretyków). Udało się stworzyć całe
obozowisko z jego praktycznym wyposażeniem. Powstała wiata, grządki z ziołami,
domek noclegowy (staraniem Łukasza Skąpskiego i jego pomocników pana Zbyszka i
Przemka), stanowisko do zmywania naczyń (autorstwa Przemka), kabina prysznicowa
(Łukasz Skąpski i Jarek Hulbój), piecyki do szybkiego gotowania (Łukasz Skąpski
i Bogdan Achimescu) i szereg
drobniejszych usprawnień: mata prysznicowa, wieszaczki, podstawki, konewka
(Julita Wójcik). Założenie było przecież takie, że uczestnicy starają się być –
na ile się da – samowystarczalni. Oczywiście, w ciągu krótkiego czasu dwóch
tygodni nie da się zrobić wielu rzeczy… Nie da się na przykład uprawiać warzyw
i sprawić, żeby w tak krótkim czasie dojrzały. Udało się także stworzyć mnóstwo
prac innego rodzaju, mniej lub bardziej „odklejonych” od praktycznych potrzeb czy
imperatywu użyteczności. Przeprowadziliśmy wiele dyskusji (powstała nawet
księga zawierająca koncepcje nowych prac, szkice wykonawcze, jak również zapisy
wielkiej ilości aforyzmów i złotych myśli, które udało nam się stworzyć w
trakcie rozmów).
Gdy, patrząc z perspektywy czasowej, zastanowić się nad ideą campu ECO
DIY, to widać, że realizowała się w kilku płaszczyznach. Pierwszą był
niewątpliwie proces. Było działanie, w które zaangażowała się grupa ludzi,
zaproszonych przez kuratora i autora idei. Warto podkreślić także, że było to
nie tylko działanie, ale i po prostu bycie razem grupy ludzi zgromadzonych na kawałku
starego nadbrzeża portowego i zdanych na skromne warunki bytowania. Ta
wspólnota wymuszała brak konkurowania ze sobą i przyjacielskie stosunki. Sprawiała,
że więcej niż zazwyczaj rozmawialiśmy, a co do treści rozmów, to nie były tak nudne,
jak zwykle gdy spotykają się ludzie z tego samego środowiska. Przeciwnie,
rozmowy dotyczyły mnóstwa różnorodnych spraw (zasady uprawy ziół, czym jest
porządek, jakie są najskromniejsze, bazowe warunki godnego życia itp.), ale
często także naszej grupy i tego, jak ona ma funkcjonować. Powstał ważny spór.
Łukaszowi Skąpskiemu bardzo zależało na tym, żeby grupa rządziła się sama, bez
szefa. Idea anarchiczna i zdaniem części z nas, niewykonalna, utopijna. Według
Jarosława Hulbója czy Jerzego Kosałki, grupa potrzebuje lidera lub liderów.
Stąd właśnie drugą płaszczyzną był proces naszego dyskutowania o projekcie, o
tym, co my właściwie robimy, czy to ma sens (i jaki, dla kogo), jak jesteśmy
postrzegani z zewnątrz, jaki jest cel obozu – był to proces zdobywania świadomości.
Trzecią płaszczyzną, na której realizowała się idea obozu, były same realizacje,
których powstało zaskakująco wiele, zaskakująco różnorodnych. Przez nie, przez
zrealizowane prace, nawiązywaliśmy przecież dialog ze światem zewnętrznym. Ten
kontakt ze światem poza obozem, komunikowanie naszej idei był kolejnym tematem
naszych gorących dyskusji. Wspólnotowość, działanie, dyskusje a wszystko to w
ramach „zrób to sam”, poradź sobie w dżungli wielkiego miasta, przeżyj w dobrym
zdrowiu i stanie ducha.
Łukasz Skąpski powołuje się na ideę ekologicznego dizajnu,
zrównoważonego projektowania. Ja bym dodała do tego także idee rosnącego w siłę
ruchu Slow – nie tylko Slow Food, ale i Slow Life. Zwolnij tempo życia,
przypomnij sobie jak wyglądają proste ręczne prace, jak się razem pracuje,
gotuje, rozmawia, milczy.
Często spieraliśmy się o działanie społeczne obozu ECO DIY. O jego cel
i czy dobrze się stało, że przybrał formę laboratorium. Sytuację relatywnego
zamknięcia wymusiło położenie obozowiska: w samym centrum miasta, ale trudno
osiągalne. Miejsce zresztą było zakodowane w pamięci Szczecinian jako portowe, dostępne
tylko za przepustkami. Teraz to nie była już prawda. Ale pamięć miejsca trwała.
Tutaj zresztą otwiera się kolejna, a rzadko wspominana płaszczyzna projektu:
pamięć. Pamięć dotycząca spontanicznej działalności ludzkiej i zaradności w
czasach PRL, która przetrwała do dzisiaj, a która owocowała domkami działkowymi
przerobionymi z kiosków Ruchu czy autobusów. Podobne „slumsy” istnieją przecież
dzisiaj w popularnych miejscach wypoczynku, chociażby w Międzyzdrojach. To one właśnie
miały zainspirować Łukasza do stworzenia pomysłu na obóz ECO DIY.
Jednak pamięć nie dotyczyła tylko historii najnowszej, lecz i tej
dawniejszej. Port, na terenie którego obozowaliśmy, stanowił wielki, dzisiaj
jeszcze częściowo czynny kompleks istniejący tutaj… od średniowiecza (ta
zabudowa była w większości z końca XIX wieku). Za nami, oprócz czerwonych,
ceglanych zabudowań, ciągnących się setkami metrów domków o rozmaitym przeznaczeniu
(składy i biura), stał wielki betonowy kolos: bunkier przeciwlotniczy, którego
na grząskim terenie nie dało się ukryć w ziemi. Tak zatem kurator i autor
projektu wymyślił warsztaty upcyclingu i recyclingu nie tylko dla rzeczy
materialnych, lec także i – w pewnym sensie – dla pamięci.
Jak wspominałam, często rozmawialiśmy o celu projektu. Bo ten projekt
był eksperymentem: sprawdzić ideę, zobaczyć co z niej wynika. Czy grupa sama
się zorganizuje, czy ktoś będzie nocował w skonstruowanych właśnie domkach i „kapsule”,
co w ogóle uda się zbudować – i z jakich materiałów. Było to laboratorium idei
i form. Stąd właśnie to relatywne zamknięcie, pewne oddzielnie się od miasta.
Jednocześnie znalazł się też cel społeczny. Obozowisko można było odwiedzać,
zaplanowano dzień otwarty, odnotowaliśmy też całkiem spore zainteresowanie
mediów. Osoby wybierające się na przedstawienie teatralne, odbywające się w
ramach festiwalu Spoiwa Kultury, a grane na tym samym nadbrzeżu, podchodziły do
nas z pytaniami co tu się właściwie dzieje, co to jest, dlaczego to robimy itd.
Dlatego też ECO DIY stał się rozsadnikiem idei, miejscem wzorcowym, z którego
idee „zrób to sam” mogą się rozprzestrzeniać.
Wracając do warstwy najbardziej widocznej, czyli realizacji. Projekty, które
powstały, można podzielić na kilka grup. Zależnie od kryteriów, a zatem na
przykład wedle stopnia użyteczności, wedle stopnia odejścia od tejże – pewnej
metaforyczności czy absurdalności działającej wszak na dizajn ożywczo. Wedle
zastosowanych materiałów i funkcji. Omówmy je pokrótce
Realizacje praktyczne wymieniłam na początku. Przypomnijmy: wiata, domek
noclegowy, kabina prysznicowa, piecyki do szybkiego gotowania (Łukasz Skąpski
plus pomocnicy), stanowisko do zmywania naczyń (Przemek) i szereg drobniejszych
usprawnień: mata prysznicowa, świeczniki, wieszaczki, podstawki, konewka (Julita
Wójcik), skrzynie do sortowania śmieci (Artur Rozen), stolik z opony samochodowej,
klapki, pasek (Julita Wójcik i Jacek Niegoda), psia buda, lampy (Małgosia
Szymankiewicz). Sprawdziły się dobrze, nie przypominam sobie jakiejś wpadki.
Absurdalne z odcieniem użytecznym to stolik do gry w ping ponga i
rakietki, i także „elektroniczny” wyświetlacz wyników rozgrywek z drewna
(Łukasz Jastrubczak i Małgosia Mazur z pomocą Jacka Niegody przy rakietkach).
To także sofa-leżak jeżdżąca po torach (zdecydowanie mój faworyt, doskonale do
picia kawy i kontemplacji widoku miasta z drugiego brzegu Odry, autorstwo:
Łukasz Jastrubczak i Małgosia Mazur), domek na wysokich słupach z huśtawkami
(Małgosia Szymankiewicz), wielofunkcyjna ławka (Jarek Hulbój), minielektrownia
z rowerów napędzająca działanie odtwarzacza muzyki, lampki i wiatraczka, klapki
(Arek Piętak).
Zupełnie absurdalne (choć to nie jest dobre słowo) to z kolei drewniany
kaloryfer (jeśli ci zimno, podpal go, a się ogrzejesz, autor Daniel Rumiancew),
kulka obtoczona drewnianym pyłem i trocinami (Kosałka, który był autorem także
drobnych interwencji w przestrzeń obozowiska, z użyciem m.in. zabawek),
samotnia do prowadzenia medytacji oraz obserwacji (nostalgiczny projekty
Bogdana Achimescu), wystawa malarstwa na ścianie terminalu (Kamil Kuskowski),
maszynka do baniek mydlanych (Agata Zbylut), a także rzecz właściwie poza
kategoriami: pomost, a także towarzyszące jego wodowaniu akcje performance (Jacek
Zachodny i Jerzy Kosałka).
Trudno mi oceniać te realizacje i tworzyć jakieś ich hierarchie. Moim
zdaniem dobrze, że była tak wielka różnorodność projektów. W ten sposób ujawnił
się cały potencjał idei przetwarzania – i dla życia, i dla sztuki, jego twórczy
i obywatelski potencjał, a także to, co Anglicy nazywają resourcefulness, a co częściowo oddaje tylko polska „zaradność”. Sztuka i życie. Dizajn łączy przecież obie te
sfery.